środa, 25 września 2013

rozterki blogerki

Kiedyś otwierałam okienko "nowy post" i po prostu zaczynałam pisać.
Nawet nie specjalnie musiałam mieć jakiś zajmujący temat.
Pisałam.
O banałach, błahostkach i było to dla mnie czymś wciągającym, wręcz uzależniającym.
Teraz nie pisze całymi tygodniami.
Choć dzieje się dużo i jest o czym pisać.
Otwieram jednak okienko "nowy post" i patrzę na białą przestrzeń.
Pustka  zupełna.
Żadnych błyskotliwych myśli.

Nie, nie zmieniłam się. Ciągle jestem  tą samą oderwaną od rzeczywistości, roztrzepaną osobą.
Ciągle patrzę na życie tak samo, niedoświadczona jeszcze na szczęście nieprzychylnością losu, ciągle przez różowe okulary.

Zabrakło czasu. A w konsekwencji zabrakło chęci.


... i zastanawiam się tylko czy warto na siłę podtrzymywać ten zwyczaj pisania ?

.... a może przeczekać ?

... a może trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść ?

Chociaż z drugiej strony nie wiem czy potrafiłabym tak z pełnym przekonaniem napisać

"to już koniec".

wtorek, 10 września 2013

Witaj szkoło

Wiki poszedł pierwszy raz do szkoły.
Do zerówki.

Jego pierwszy dzień napawał mnie lękiem i stresem, zwłaszcza, że W. nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do tego, że musi już iść do szkoły.
Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny ...
Spodobało mu się. Nawet bardzo.

Po paru dniach rozmawiamy sobie o szkole.

W : Wiesz, mam już nawet przyjaciela
M : Naprawdę, masz przyjaciela ? ( oczywiście z entuzjazmem znacznie większym niż, należałoby okazać )
        A jak ma na imię ?
W : Nie wiem. Nie pytałem się. 

Cały Wi. Nie ważne jak przyjaciel ma imię, najważniejsza jest przyjaźń, która ich łączy :) 

Swoją drogą zaleciłam mu jednak, żeby zapytał przyjaciela o imię .... bo za jakiś miesiąc będzie trochę głupio pytać.

środa, 31 lipca 2013

retrospekszyn

Czas pędzi nieubłaganie, dużo się dzieje a ja nie nadążam z relacjonowaniem na bieżąco.
W takim razie mała retrospekcja.
Otóż jak już wszyscy zdążyli zauważyć mamy wakacje. Niezwykle odkrywcza to myśl, zważając na fakt, że właśnie zaczął się już drugi miesiąc wakacji.
Wakacje są zawsze dla mnie czasem  .... chciałoby się rzec odpoczynku ale to nie to.
Wakacje są dla mnie zawsze czasem słomianego wdowieństwa ( coś nie mam pewności co do odmiany tego słowa, ale skoro wszechwiedzący nie podkreślił czerwonym szlaczkiem to pewnikiem poprawnie ).
Tym razem mój mąż odfrunął najpierw do Grecji, z której już wrócił. Pobył trochę na, za przeproszeniem łonie rodziny aby parę dni temu polecieć znowu i tu uwaga ....... na Majorkę !
Tak, tak jak zwykle do ciężkiej wręcz katorżniczej pracy w szeroko pojętym sektorze turystycznym.
Wszyscy znajomi ze zdumieniem otwierają szeroko oczy pytając : jak Ty mogłaś mu pozwolić jechać do tej Mekki imprezowiczów, zagłębia seks turystyki, wyspy niekończącej się zabawy ?
Ano jakoś mogłam bez oporów. Jakby miał szukać okazji to nie trzeba Majorki. Niech chłopaczyna zobaczy kawałek świata :)
Wracając do retrospekcji : pomiędzy Grecją a Majorką była Szczawnica.
Tak, nadejszła wiekopomna chwila i pierwszy raz od dwóch lat poszłam na normalny urlop.
Do tej pory żyłam w przekonaniu, że absolutnie nie mogę pójść na urlop dłuższy niż 1 w porywach do 2 dni gdyż :
a). wprawdzie nie ma ludzi niezastąpionych ale jak wiadomo, każda reguła ma swój wyjątek i w tym konkretnym przypadku to właśnie ja jestem tym niezastąpionym wyjątkiem :)))
b). jak tylko pójdę na urlop to wszystko runie, rozpadnie się, zamieni się w pył i w perzynę ( czymkolwiek ta cała perzyna jest :)
A tak naprawdę, to nie za bardzo miał mnie kto zastąpić.
Koniec końców w lipcu zjawił się u nas szef oświadczając mi, że mam najwięcej zaległego urlopu w całej blisko 100 osobowej firmie i, że muszę przeszkolić i wprowadzić w swoje obowiązki koleżankę, oddać telefon służbowo i iść na normalny, przyzwoity urlop !
Takie podejście do tematu bardzo mi się spodobało, marzyłam od dawna o urlopie ale nie wyobrażałam sobie jak to wszystko pogodzić i choć nie bez lęku ( wiadomo pył i perzyna :) to poszłam na urlop wypoczynkowy.
Pojechaliśmy na parę dni do Szczawnicy i był to naprawdę wspaniały wyjazd.
Po powrocie z urlopu odziwo nie zastałam PYŁU I PERZYNY.
Ba, moja zastępczyni utrzymywała idealny porządek w papierkach i moim panelu administracyjnym, wszystko działało bez zarzutu.
Cóż za ulga, że jednak nie jestem tym brakującym ogniwem ewolucji ? nie, nie to :)
wyjątkiem potwierdzającym regułę :)

I tym optymistycznym akcentem zakończmy.

Dobranoc.

wtorek, 23 lipca 2013

Afera garniturowa

Ups. Trochę mnie tu nie było.
Realne życie pochłania mnie ostatnio zbyt intensywnie.
W tym świetle chyba nie ma sensu tworzyć wieloodcinkowych notek.
Ale skoro już zaczęłam muszę opowiedzieć anegdotę o której wspomniałam poprzednio.

Hitem wesela mojego brata, kimś w rodzaju mistrza drugiego planu okazał się mój tato.
Pokrótce : jako że wesele było na wyjeździe, rodzice zamówili małego busa, którym jechała część rodziny, między innymi ja. Byłam umówiona z fryzjerką u rodziców tak więc wychodziłam z domu z rodzicami.
Wyjście to przypominało scenę z filmu "Kevin sam w domu". Weź to, masz tamto, na pewno masz wszystko, garnitury powieszone ?.... 
W totalnym chaosie zapakowaliśmy się do tego busa i wyruszyliśmy w podróż.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do hotelu, przywitaliśmy się z bratem, zrobiliśmy mały rekonesans po czym wróciliśmy do busa zabrać rzeczy.
Każdy wyjął swoją torbę, wieszaczek z kiecką / tudzież garniakiem ....
......... no właśnie prawie każdy
I tu znowu powtórka z "Kevina samego ..." z tym, że Kevinem był garnitur taty.
Tato do mojego młodszego brata  : Marcin daj mi mój garnitur
M : Jaki twój garnitur ?
T : No jak jaki. Miałeś wziąć mój garnitur.
M : Ja mam tylko swój garnitur.

Nie, pomyślałam to niemożliwe żeby nie go wziął, musi być gdzieś w tym busie.
Po czym przejrzałam go we wszelkich nawet najbardziej nieprawdopodobnych zakamarkach.
I wtedy dotarła do mnie ta straszna prawda :
MÓJ TATO ZAPOMNIAŁ ZABRAĆ GARNITUR NA ŚLUB WŁASNEGO SYNA !
Nieprawdopodobne ! W jednej chwili ze zdenerwowania i niedowierzania straciłam jakby czucie w nogach.
Za chwilę wesele mojego barta a tato nie ma garnituru !
Najpierw wpadłam na karkołomny pomysł zabrania garnika bratu i oddania go tacie ( są tego samego wzrostu i budowy ).
Pomysł niby dobry z tym, że mój młodszy brat raczej przez większą część ( dopóki się wszyscy nie upiją :) musiałby siedzieć w pokoju. Trochę głupio paradować w jeansowych spodenkach ( w których przyjechał ) na ślubie i weselu brata.
Do burzy mózgów "co teraz" przyłączył się mój mąż, który zaproponował, żeby szybko pojechać do najbliższego większego miasta i kupić jakiś garnitur.
Tak tez zrobili. Tato wparował do pierwszego napotkanego sklepu, 5 minut przed zamknięciem, w ekspresowym tempie wybrał pierwszy pasujący garnitur, koszulę i krawat i już za 20 minut był z powrotem w hotelu. Ekspedientka w sklepie z niedowierzaniem stwierdziła, że o czymś takim to jeszcze nie słyszała :)

Wprawdzie z uszczuplonym o kilka stów portfelem ale jednak "z zachowana twarzą" udało się tacie wybrnąć z tej groteskowej sytuacji.
Jak się można domyśleć afera garniturowa stała się hitem przyjęcia weselnego i wszyscy, bez względu na to czy tatę znali czy nie opowiadali sobie ją z rozbawieniem i niedowierzaniem przez całą imprezę.

Poprosiłam mamę, żeby nie suszyła już tacie głowy :
 Mamo spójrz na to w ten sposób.  Mniejsza o te kilka dodatkowych stów które musieliście wydać. Pomyśl jaką dzięki temu zyskujemy rewelacyjną anegdotkę rodzinną, którą jestem pewna już do końca życia będziemy sobie z rozbawieniem opowiadali na niejednej imprezie.


piątek, 21 czerwca 2013

Weselnie. part I

Brat ożeniony ? - ożeniony - odfajkować
Wybawiona na weselu ? - wybawiona za wsze czasy - odfajkować
Letnia choroba zaliczona ? - zaliczona - odfajkować

No to tak w telegraficznym skrócie.

Wybieranie kreacji weselnej przebiegło w ekspresowym tempie. Kiedyś po pracy ( miałam jakieś 10 minut wolnego czasu ) wpadłam do małego centrum handlowego, omiotłam wzrokiem półki z butami, wypatrzyłam beżowe szpilki, lotem błyskawicy przymierzyłam, zapłaciłam i pobiegłam dalej. W kolejnym sklepie wyłuszczyłam pani jaka długość i co mniej więcej chcę, po czym z naręczem 4 sukienek pogoniłam do przymierzalni z zamiarem przymierzenia 1 w porywach do 2. Po przymierzeniu pierwszej stwierdziłam, że jest ok i nie mam czasu ani ochoty wbijać się w resztę. W kolejnym punkcie kupiłam marynarkę i po jakichś 12 minutach, miałam już całą weselną kreację.
Tak sobie myślę, że pod tym względem jestem ideałem dla każdego mężczyzny ( skromna jak zawsze :). Taki hipotetyczny facet ( gdybym w ogóle zechciała go za sobą ciągać ) nie kwitnie pod przymierzalniami, nie musi całymi godzinami bawić się w doradztwo typu : "może być, wiesz tobie we wszystkim ładnie " czyli w wolnym tłumaczeniu " kupże już wreszcie do jasnej cholery tą kieckę kobieto, bo minie tu zaraz szlag jasny, siarczysty trafi".

Wiecie co ? Chyba podzielę te weselne wynurzenia na cześć, ponieważ coś mnie tu trochę noc zastała, a rano trzeba wstać. Nie chcę ponadto skracać tej opowieści do absolutnego minimum, jak czasem mam w zwyczaju gdyż mam wam jeszcze do opowiedzenia bardzo zabawną anegdotkę.

Czyli cdn.

Pa

----------------------------------------------------------------------------------------------------
Dopisek a raczej doklejka.

Pytacie o fotkę kreacji.
Kurcze na tych moich weselnych zdjęciach, to nie za wiele widać gdyż raczej to ja fotografowałam niż mnie fotografowano.
Może w wolnej chwili jeszcze raz to na siebie włożę ( choć Bóg mi świadkiem nie chce mi się ) i coś pstryknę a najlepiej będzie jak wkleję Wam po prostu zdjęcie sukienki z netu :

Do tego był kremowy żakiet, buty i kopertówka.


piątek, 24 maja 2013

Yes

... yes, yes !!!

Przedłużyli mi umowę o pracę.

W czwartek nawiedził mnie szefuniu i przywiózł mi umowę na czas nieokreślony.
My God ! Co za radość ! Aż się nie mogłam skupić do końca dnia :)
A ponadto szefu stwierdził, że są ze mnie bardzo zadowoleni i pochwalił moje zaangażowanie.
Zrobiło mi się tak straszliwie miło ale zarazem spłonęłam rumieńcem od czubków palców po koniuszki moich rudych włosów.
No tak, tak staram się ale bez przesady :)
Kiedy mówił o tym zaangażowaniu to sobie przypomniałam te momenty kiedy siedziałam z nogami na biurku gapiąc się w ścianę albo zapamiętale przeglądałam zdjęcia w megasensacyjnym artykule z netu pt. " gwieździe tej i tej wystawały na gali majtki spod sukienki".
No dobra, trza chłopu przyznać rację, moje zaangażowanie jest duże .... choć czasem dla zdrowia psychicznego trzeba się trochę odmóżdzyć i zobaczyć jakie majtki noszą gwiazdy na galach.
Tak więc cieszę się niezmiernie i na tą okoliczność postanowiłam dziś zaszaleć i wydałam .... O Matko ! nawet nie chcę wymawiać tej kwoty, no dobra wydałam strasznie dużo pieniędzy na kosmetyki w Rossmanie. W życiu nie wydałam tyle kasy na kosmetyki.
Ale promocja była, wszystko o 40 % taniej !
Nie, nie jest to post sponsorowany, po prostu muszę odreagować psychicznie tą bolesną traumę przy kasie, .... choć między półkami było SUUUPER !
Aż strach się bać jaka będę piękna jak nałożę na siebie te wszystkie mazidła z górnej półki :)))

Dobra spadam, bo jeszcze muszę dziś dziecku tort upiec.

Pusiaczkowi stuknęło dziś 8 lat.
Jutro Kinderbal i będzie mi się kręcić po domu cała banda krasnali ( całkiem nieogrodowych ) ..... chociaż jak będzie ciepło to pewnie jednak ogrodowych - wygonimy ich do ogrodu !


wtorek, 14 maja 2013

Wracam

Naprawiłam komputer, który przez ostatnie miesiące skutecznie utrudniał mi logowanie w G, co z kolei skutkowało niemożliwością pisania a nawet czytania zahasłowanych blogów
( wow, zabrzmiało jak jakiś żargon sądowy :).
A więc naprawiłam skutecznie to coś i WRACAM ! chyba wracam tu na dobre.
Pewnie już nie z tą intensywnością co kiedyś ale będę na ile pozwoli mi czas i liczne obowiązki.

Tak więc korzystając z łaskawości świeżo naprawionego komputera donoszę, że .....

... jest piękna wiosna, która działa na mnie bardzo pozytywnie, tryskam wprost radością i humorem kiedy się tak wszystko wokół kwieci i zieleni. Pogoda jednak niesamowicie oddziałuje na nasz nastrój.

.... jeździmy z Pusią na przejażdżki rowerowe, choć niestety z powodu zbyt małej ilości wolnego czasu, są one raczej dość krótkie.

..... nie mam co czytać, czy może mi ktoś coś polecić ? Lub czy czytał ktoś może "Szmaragdową tablicę" gdyż zastanawiam się nad kupnem.

..... spontanicznie zrobiłam się na ciemną blondynkę, tzn. w zamyśle miałam nią być ale jakoś tak w efekcie wyszło, że jestem rudą  .... ZOŁZĄ :)

.... kończy się moja umowa o pracę i tak jakoś trochę niepewnie się ostatnio czułam ale dostałam właśnie skierowanie na badania okresowe i tak się zastanawiam :

przedłużą ?

czy mnie tak na koniec przebadowywują :)?


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

majowo czerwcowo

Tak, tak oczywiście odkopałam się już ze śniegu i wbrew temu co można przeczytać w ostatniej notce mam już wreszcie wiosnę. Ba ! Nawet lato, tak od razu bez wiosny. Zresztą nikogo zapewne to już nie dziwi i jak sądzę Wy też tak mieliście ( w swojej strefie klimatycznej ).
Maj.
A maj to u mnie miesiąc kumulacji świąt okolicznościowych. Imieniny, urodziny szt. 2 w tym jedne Pusi a wiadomo, że Pusia lubi świętować z pompą i najchętniej sprosiłaby 3/4 wsi.
Przeminie huczny maj i nastąpi jeszcze huczniejszy czerwiec. W czerwcu moi drodzy mam wesele mojego brata.
Weselić się będę na Śląsku, ( i w tym miejscu machająca rączka do blogowych koleżanek ze Śląska :) gdzie od roku mieszka mój brat.
Zaczęłam  już szukać kreacji choć to szukanie idzie mi bardzo opornie gdyż zupełnie nie mam czasu na włóczenie się po sklepach. Zapracowana Matka Polka wraca z siatami o 17, zjada odgrzewany obiad i staje przy garach aby coś upichcić na następny dzień. Tak więc ciężko wykroić trochę wolnego czasu na przyjemności typu zakupy.
No ale ale, wykroiłam ostatnio i już nawet zakupiłam sukienkę :

foto.net

Taka mała czarna ...WRÓĆ  ... miętowa :) Niestety w następnym sklepie mierząc żakiet zauważyłam na niej dość poważną wadę na szwie, więc wróciłam i sukienkę oddałam. A szkoda, bo była prosta i ładna. I tym sposobem w dalszym ciągu nic nie mam, nie mam też pomysłu ani czasu, żeby zrobić rekonesans.
Ale na szczęście do 15 czerwca jest jeszcze trochę czasu i może uda mi się coś znaleźć.

PS. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć moja niedyspozycja blogowa trwa.
       Ubolewam trochę, niestety życie jest życiem i czasem coś się w nas wypala.
       Czy wypaliłam się blogowo ? Nie wiem. Mam nadzieję, że nie ale nie da się ukryć, że moja grafomańska mania pisania należy już do przeszłości. Być może wróci, kto wie ?
     Ale póki jeszcze nie wróciła sprytnie nadaję tytuł posta " majowo czerwcowo " :) coby znowu nam się pory roku nie zmieniły zanim znów się odezwę :)))

czwartek, 4 kwietnia 2013

Protest ( gdyby ktoś to potrafił zaśpiewać to może być nawet song : )

Jakże mało oryginalny będzie ten post.
Narzekanie na tą z lekka zasiedziałą zimę.
I na to, że w święta cisnęło się na usta "i szczęśliwego nowego roku"
i że choinkę przed domem zamierzałam ubierać
i że moje dzieci bezpośrednio po święceniu pokarmów ulepiły całą rodzinę bałwanów w ogrodzie :



Ale sorry, nie powstrzymam się.
Będę narzekać !
Wiem, wiem łączycie się w cierpieniu, też macie zimę, też jej nienawidzicie, też macie odruch wymiotny na sam widoki koloru białego.

Dlatego tez przyłączcie się do protestu.

Zbojkotujmy ją !

Zimie powiedzmy  

STANOWCZE KATEGORYCZNE DOŚĆ !!!!

wtorek, 5 marca 2013

Bezsenność w miejscowości znacznie mniejszej niż Seattle


Dopadła mnie dziś bezsenność.
Nie pierwszy raz zresztą.
A jako, że jestem niezwykle praktyczną istotą, nie znoszę marnowania czasu, którym jest niewątpliwie tępe wpatrywanie się w sufit w nadziei, że sen wreszcie nadejdzie.
Tak więc z reguły jeśli już dopada mnie ta przypadłość nie wpatruję się w ten sufit zbyt długo tylko przekuwam ją po prostu w dodatkowy  czas na 348 rzeczy na które normalnie nie miałabym czasu.
Oczywiście z tych 348 rzeczy muszę wybrać takie, które są bezszelestne, ciche i nie obudzą reszty domowników.
To znacznie okraja moją listę.
Pozostają mi więc rozrywki takie jak czytanie w drugim pokoju, tudzież komputer, długa kąpiel, zabiegi upiększające, maseczki, peelingi itepe itede.
Ostatnio nawet wpadłam na pomysł, że zafarbuję włosy. No i już był w ogródku, już witał się z gąską to jest. : już niosłam miseczkę, już miałam mieszać składnik A ze składnikiem B, kiedy to obudził się mój mąż, spojrzał na mnie wymownie, spytał co zamierzam robić, odpowiedziałam najnaturalniej w świecie że farbować włosy.
- Ciebie chyba Bóg opuścił ! usłyszałam w odpowiedzi.
... no i zaniechałam.
Gwoli ścisłości rzecz działa się o 3 w nocy.
Więc bezsenność tak i owszem można spożytkować bardzo praktycznie lecz należy tu wszakże zachować pewien umiar i zdrowy rozsądek.
Czyli odrzucić zajęcia typu nauka gry na perkusji a skierować się w stronę tych bardziej bezgłośnych.

Ot choćby pisanie posta blogowego, którego zaczęłam dziś pisać około 5 rano, a opublikuję już chyba w pracy bo jeśli zaraz stąd nie zniknę to naprawdę się dziś spóźnię, choć na poranne przygotowanie z racji bezsenności w miejscowości znacznie mniejszej niż Seattle miałam aż całe 4 godziny !
Miłego dnia :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Pięknie było ...

 Przez kilka ostatnich dni mieliśmy przecudną aurę.

   A wszystko za sprawą marznącego deszczu, który sprawił że świat pokryła lodowa polewa.

  No fakt faktem, że to zjawisko było też trochę kłopotliwe i niebezpieczne ( linie energetyczne nie wytrzymywały pod ciężarem lodu, widziałam na drodze wyrwane z korzeniami drzewo ) nie mniej krajobrazy w tych dniach były przecudne.

Kiedy zaświeciło słońce, było jak w bajce, każda gałązka, igiełka mieniła się lodowym blaskiem.

Moje zdjęcie wprawdzie nawet w połowie nie odzwierciedlają tego cudu ale zamieszczam :


.











No pięknie było ..... ale dziś się roztopiło

piątek, 25 stycznia 2013

Uff, co za ulga, że to już weekend.
Potrzebuję odpoczynku.
Stres ostatniego weekendu, wychodzi ze do dziś.
Tym razem ja mam powikłania postresowe. Od poniedziałku boli mnie serce. Nie tak żeby cały czas i nie jest to jakoś specjalnie silny ból. Ale jednak. I mam absolutną pewność, że jest to efekt stresu jakiego doznałam ostatnio.
Mniejsza o to ...
Wiktor ( chwalić niebiosa ) jest już całkiem zdrowy. A ja doświadczona czarnymi scenariuszami  z przed kilku dni, wprost delektuję się stanem spokoju, zdrowia i brakiem problemów natury medycznej ( moje słabe serce jakoś przy tym nie bardzo zaprząta mi głowę ).
Jutro sobota jakich wiele ale już tak bardzo przeze mnie wyczekiwana.
Późne śniadanie i kreskówki z dziećmi ( nasz ulubiony kaczor Daffy ). I dalsza odmiana przez przypadki słowa "odpoczynek" czyli sprzątanie, pranie, gotowanie itd.
Rozbieranie choinki ? Oh, God ! Nie cierpię tego, a wygląda na to, że jutro muszę się wreszcie za to zabrać. Cóż za paradoks : o ile ubieranie choinki lubią prawie wszyscy, o tyle jej rozbierania nie lubi nikt.

I tą genialną i bardzo odkrywczą myślą  zakończmy już może tą porywającą, bogatą w treść epistołę.

Uciekam spać .... a jeśli nie usnę ( na co mam ogromną nadzieję ) poczytam sobie trochę gdyż mam dwie świetne książki.

Pa.

sobota, 19 stycznia 2013

Z życiorysu wyrwane

Jeszcze tydzień temu pozwoliłam sobie na żartobliwą opowiastkę o naszych stanach chorobowych a dziś znowu będzie o tym samym lecz zdecydowanie już bez humoru, nawet czarnego.
Moje dwa ostanie dni mogę śmiało zakwalifikować do tzw. "wyrwanych z życiorysu".
Przeżyłam prawdziwy koszmar.
Zaczęło się niewinnie, po części pisałam już o tym w poprzedniej notce.
Wiktor przeszedł swoją chorobę całkiem łagodnie, później przez dwa dni nic się nie działo, był zdrowy. Po czym zaczął  lekko gorączkować ale ciągle jego stan był całkiem niezły. Do momentu aż w środę wieczorem  zaczął się uskarżać na ból nóg, a w nocy obudził się na siku ( należy do tych których każdej nocy budzi potrzeba ) a nogi odmówiły mu posłuszeństwa.  Łudziłam się jeszcze, że to chwilowe.
Jednak rano obudził mnie widok czołgającego się na kolanach i płaczącego dziecka.
Nie potrafił zupełnie wstać, zrobić choćby jednego kroku, podtrzymując się rękoma, nie utrzymał ciężaru ciała na stopach nawet na sekundę.
Byłam przerażona, w głowie szalało mi milion czarnych myśli. Pojechaliśmy z nim do lekarki, która orzekła, że to grypa. Ze względu na niewładne nogi miała też  podejrzenie pogrypowego zapalanie opon mózgowych, ale ze względu na to, że Wiktor nie miał żadnych innych objawów tej choroby szybko to wykluczyła.
Kazała mi codziennie do siebie dzwonić i informować o stanie dziecka.
Jego grypa przebiegała całkiem łagodnie, czuł się nieźle nie licząc jednego bardzo poważnego objawu, jakim była niemoc w nogach.
Byłam bardzo zaniepokojona ale miałam nadzieję, że to szybko minie. 17 letnia córka mojej koleżanki z pracy parę dni temu też miała dokładnie tak samo - w czasie choroby nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa. Ten stan trwał u niej 1,5 doby, a później zupełnie ustąpił, więc ciągle żyłam nadzieją, że i u Wiktora tak będzie.
Tymczasem minęła druga doba a dziecko nawet na chwilę nie ustało na nogach. Zaczynałam popadać w rozpacz, panikę, załamanie. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, nie jadłam, nie spałam, popłakiwałam po kątach. Wiktora niedowład dotyczył wyraźnie stawów skokowych. Kolana były całkiem sprawne, tak, że mógł się przemieszczać na kolanach lub czworakach.
Kiedy dzwoniłam do lekarki pierwszy raz, poinformowała mnie, że jeśli do następnego dnia ten stan nie ustąpi, mam przyjechać po skierowanie do szpitala i dziecko trzeba będzie przebadać pod kątem neurologicznym. Nie spałam przez całą noc modląc się, żeby rano obudził się i staną na nogi ( tak było w przypadku koleżanki córki ).
Niestety rano przełom nie nastąpił.
Zadzwoniłam do lekarki, która stwierdziła, że definitywnie nie ma już co czekać tylko mam przyjechać po skierowanie do szpitala.  Zaczęłam pakować torbę. Zadzwoniła koleżanka z pracy, która przekazała mi rady córki. Mianowicie takie, że musi się przełamać i mimo bólu musi próbować wstać, bo inaczej się nie uda. Wiktor początkowo w ogóle nie chciał się zgodzić, wszystkie poprzednie próby kończyły się bólem, więc bronił się przed tym. Jednak naprzeciwko widma szpitala, które zmaterializowało się już całkiem w postaci spakowanej torby, zgodził się na małą próbę powstania z przytrzymaniem się łóżka. Ustał na wykrzywionych nóżkach kilka sekund.  Potem wspierając się robił pierwsze pokraczne kroczki. Po wielu próbach z podtrzymaniem, puścił łóżko. I udało mu się zrobić 3 kroki bez wspierania. Coraz więcej i więcej kroków, po czym zaczął chodzić, aby już po chwili pokazać nam, że potrafi też chodzić po schodach, skakać, biegać.
Nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojej euforii. Krzyczałam na całe gardło chwaląc każdy kroczek, podnosząc go i całując. Płakałam ze szczęścia, biegałam z telefonem dzwoniąc do całej rodziny i krzycząc do słuchawki "jest przełom - CHODZI !!! Rzucałam się na szyję mężowi, Pusi, a nawet teściowej :)
Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek w życiu doznała większej chwili takiego czystego szczęścia i euforii.
Po setkach czarnych scenariuszy, które zdążyły przesunąć mi się przez głowę przez te 2,5 doby chwila kiedy Wiktor zaczął stawiać swoje pierwsze kroki była czymś absolutnie niesamowitym.

Te dwa dni były dla mnie strasznym doświadczeniem, patrzę w lustro i mam wrażenie jakbym się przez to postarzała.  Na szczęście Wiktor stanął na nogi i będzie już dobrze.
Nigdy nie sądziłam, że euforię pierwszych kroków można przeżyć dwa razy w odniesieniu do tego samego dziecka.

Motto ?
Chodzenie - mała rzecz a cieszy :)
Motto 2 ?
Grypa - może być nieobliczalna.

niedziela, 13 stycznia 2013

sztafeta

No jestem, jestem.
Żyję.
... ledwo co wprawdzie ale jednak.

A było tak :
Najpierw przywlekł choróbsko mąż, który jak to na prawdziwego mężczyznę przystało chorował z godnością, użalając się ile wlezie.
Potem złapał pierwszy dzieć.
A że pierwszy dzieć jest czymś w rodzaju terminatora jeśli o choroby chodzi, to przebieg choroby był taki, że 2 razy na dzień kichnął ( o dokładnie kichnęła ).
Rozwijając przy okazji temat odporności Pusi, to muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie spotkałam a nawet nie słyszałam o takim dziecku, które w ogóle nie choruje.
Jeszcze całkiem niedawno przy okazji szczepienia pytała mnie co właściwie robi się u lekarza. No bo niby skąd miałaby wiedzieć, skoro ostatnio była tam pewnie jeszcze jako nieświadomy maluch.
No więc jeśli już Pusia coś załapie to wygląda to tak, że kichnie 1-2 razy dziennie i jest to cały stan objawowo-chorobowy.
Ze mną niestety było już trochę gorzej. Byłam trzecia w naszej rodzinnej sztafecie chorobowej.
No i miałam najbardziej przehuśtane ze wszystkich. Katary, kaszle, gorączki do 39 stopni, bóle kości i tym podobne przyjemności.
Odleżałam swoje. Skromnie, bo skromnie 2 dni tylko, ale wystarczyło bo jestem prawie jak nowa nie licząc nosa szorstkiego jak tarka od ciągłego wycierania.
Na koniec podałam dalej do Wika, który na szczęście odchorował swoje bardzo szybko i niekłopotliwie, dysponując bardzo skromniutkim w porównaniu do mojego zestawem objawów.


No i tym sposobem sztafetę możemy uznać za zakończoną.

Taką bynajmniej mam nadzieję.