sobota, 19 stycznia 2013

Z życiorysu wyrwane

Jeszcze tydzień temu pozwoliłam sobie na żartobliwą opowiastkę o naszych stanach chorobowych a dziś znowu będzie o tym samym lecz zdecydowanie już bez humoru, nawet czarnego.
Moje dwa ostanie dni mogę śmiało zakwalifikować do tzw. "wyrwanych z życiorysu".
Przeżyłam prawdziwy koszmar.
Zaczęło się niewinnie, po części pisałam już o tym w poprzedniej notce.
Wiktor przeszedł swoją chorobę całkiem łagodnie, później przez dwa dni nic się nie działo, był zdrowy. Po czym zaczął  lekko gorączkować ale ciągle jego stan był całkiem niezły. Do momentu aż w środę wieczorem  zaczął się uskarżać na ból nóg, a w nocy obudził się na siku ( należy do tych których każdej nocy budzi potrzeba ) a nogi odmówiły mu posłuszeństwa.  Łudziłam się jeszcze, że to chwilowe.
Jednak rano obudził mnie widok czołgającego się na kolanach i płaczącego dziecka.
Nie potrafił zupełnie wstać, zrobić choćby jednego kroku, podtrzymując się rękoma, nie utrzymał ciężaru ciała na stopach nawet na sekundę.
Byłam przerażona, w głowie szalało mi milion czarnych myśli. Pojechaliśmy z nim do lekarki, która orzekła, że to grypa. Ze względu na niewładne nogi miała też  podejrzenie pogrypowego zapalanie opon mózgowych, ale ze względu na to, że Wiktor nie miał żadnych innych objawów tej choroby szybko to wykluczyła.
Kazała mi codziennie do siebie dzwonić i informować o stanie dziecka.
Jego grypa przebiegała całkiem łagodnie, czuł się nieźle nie licząc jednego bardzo poważnego objawu, jakim była niemoc w nogach.
Byłam bardzo zaniepokojona ale miałam nadzieję, że to szybko minie. 17 letnia córka mojej koleżanki z pracy parę dni temu też miała dokładnie tak samo - w czasie choroby nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa. Ten stan trwał u niej 1,5 doby, a później zupełnie ustąpił, więc ciągle żyłam nadzieją, że i u Wiktora tak będzie.
Tymczasem minęła druga doba a dziecko nawet na chwilę nie ustało na nogach. Zaczynałam popadać w rozpacz, panikę, załamanie. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, nie jadłam, nie spałam, popłakiwałam po kątach. Wiktora niedowład dotyczył wyraźnie stawów skokowych. Kolana były całkiem sprawne, tak, że mógł się przemieszczać na kolanach lub czworakach.
Kiedy dzwoniłam do lekarki pierwszy raz, poinformowała mnie, że jeśli do następnego dnia ten stan nie ustąpi, mam przyjechać po skierowanie do szpitala i dziecko trzeba będzie przebadać pod kątem neurologicznym. Nie spałam przez całą noc modląc się, żeby rano obudził się i staną na nogi ( tak było w przypadku koleżanki córki ).
Niestety rano przełom nie nastąpił.
Zadzwoniłam do lekarki, która stwierdziła, że definitywnie nie ma już co czekać tylko mam przyjechać po skierowanie do szpitala.  Zaczęłam pakować torbę. Zadzwoniła koleżanka z pracy, która przekazała mi rady córki. Mianowicie takie, że musi się przełamać i mimo bólu musi próbować wstać, bo inaczej się nie uda. Wiktor początkowo w ogóle nie chciał się zgodzić, wszystkie poprzednie próby kończyły się bólem, więc bronił się przed tym. Jednak naprzeciwko widma szpitala, które zmaterializowało się już całkiem w postaci spakowanej torby, zgodził się na małą próbę powstania z przytrzymaniem się łóżka. Ustał na wykrzywionych nóżkach kilka sekund.  Potem wspierając się robił pierwsze pokraczne kroczki. Po wielu próbach z podtrzymaniem, puścił łóżko. I udało mu się zrobić 3 kroki bez wspierania. Coraz więcej i więcej kroków, po czym zaczął chodzić, aby już po chwili pokazać nam, że potrafi też chodzić po schodach, skakać, biegać.
Nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojej euforii. Krzyczałam na całe gardło chwaląc każdy kroczek, podnosząc go i całując. Płakałam ze szczęścia, biegałam z telefonem dzwoniąc do całej rodziny i krzycząc do słuchawki "jest przełom - CHODZI !!! Rzucałam się na szyję mężowi, Pusi, a nawet teściowej :)
Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek w życiu doznała większej chwili takiego czystego szczęścia i euforii.
Po setkach czarnych scenariuszy, które zdążyły przesunąć mi się przez głowę przez te 2,5 doby chwila kiedy Wiktor zaczął stawiać swoje pierwsze kroki była czymś absolutnie niesamowitym.

Te dwa dni były dla mnie strasznym doświadczeniem, patrzę w lustro i mam wrażenie jakbym się przez to postarzała.  Na szczęście Wiktor stanął na nogi i będzie już dobrze.
Nigdy nie sądziłam, że euforię pierwszych kroków można przeżyć dwa razy w odniesieniu do tego samego dziecka.

Motto ?
Chodzenie - mała rzecz a cieszy :)
Motto 2 ?
Grypa - może być nieobliczalna.

14 komentarzy:

  1. Nigdy nie słyszałam o takim możliwym powikłaniu, masakra! Nie wyobrażam sobie, co może czuć mama w takiej sytuacji i nawet nie chcę... Zdrówka dla Wika! Ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie słyszałam, nie słyszało o tym też większość lekarzy.Podejrzewam, że to jakaś nowość ekstra od zmutowanych wirusów.

      Usuń
  2. O rany, aż się poryczałam, to straszne, co musieliście przeżyć...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dżizas, ale Ci współczuję, to musiało być naprawdę straszne. No i jeszcze jedno potwierdzenie tezy, że z chłopcami jest o wiele więcej problemów. Mój wczoraj zaczął pokasływać więc też mam już nerwy napięte ... i weź się tu dziw, że matki tak się trzęsą nad synkami:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy to taka reguła, że to z tymi chłopakami jest gorzej. ale jakby nie było na san się sprawdza.

      Usuń
  4. Aż mnie ciarki przeszły :( dobrze, że już wszystko ok. i ucałowania dla Wiktorka . Ja też nie słyszałam o takim powikłaniu.

    OdpowiedzUsuń
  5. cholera powiem Ci, że powiało grozą faktycznie ... współczuję Ci i cieszę się, że się dobrze skończyło i bez szpitala ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście bez szpitala. Szpital byłby prawdziwą traumą, zarówno dla niego jak i dla mnie

      Usuń
  6. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała przeżyć takich chwil... Dobrze, że skończyło się na tych kilku dniach strachu. Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  7. Monia, ale może na wszelki wypadek zróbcie jakieś neurologiczne badania, żeby mieć spokój na przyszłość - bo powikłania grypowe różne skutki mogą mieć, jak nie teraz, to potem w dorosłym życiu !

    OdpowiedzUsuń
  8. Elu może rzeczywiście pojedziemy ale póki co chciałam, żeby jeszcze posiedział sobie trochę w domu w ciepełku i spokojnie doszedł do siebie.

    OdpowiedzUsuń