Teraz : dwa , czyli przystępuję do normalnego blogowania o tym i o tamtym.
To może o nowej pasji Pusi, wymienne : o mojej nowej zgryzocie czyli ...
łyżworolki
Moje dziecko numer 1 skończyło w zeszłym tygodniu 7 lat.
Kameralna impreza ogrodowa, przerwana brutalnie przez strugi deszczu odbyła się w sobotę.
Darujmy sobie może prezentację arcypięknego tortu mojego własnego wypieku.
( stali bywalcy już wystarczająco dużo tych krzywych tortów widzieli ).
Pusia w prezencie dostała łyżworolki. Właściwie sama od dłuższego czasu podszeptywała, że chciałby je mieć. Więc my nieświadomi konsekwencji, nie zastanawiając się wiele, marzenie dziecka spełniliśmy.
Ach, co to był za błąd....
Że początki bywają trudne, to wiadomo.
W pełni oddaje to poniższe zdjęcie.
Po włożeniu ustrojstwa, każda kończyna odjechała w inną stronę.
Na szczęście pomocą służyli dziadkowie.
Niestety potem też nie było lepiej.
Nie wiem czy to tak trudny sport, czy moje dziecko nie ma do tego iskry bożej ale nauka idzie jej dość opornie.
Cały czas zalicza glebę ale w ogóle nie zraża się niepowodzeniami. Niestety ma dużo więcej determinacji i samozaparcia niż ja cierpliwości i chęci do ciągłego asekurowania.
Więc jeśli zastanawiacie się nad kupieniem rolek dla swojej pociechy to .... NIE POLECAM ! :)