niedziela, 18 listopada 2012

Cenzura być musi

Odrabianie zadań domowych z moim dzieckiem to nielana zadanie.

Zadanie z religii.

Polecenie : poproś rodzica o przeczytanie dowolnego fragmentu Biblii i narysuj do tego ilustrację.

Najbardziej malownicza wydaje mi się od razu scena z raju, nie zdając sobie zupełnie sprawy z niebezpieczeństwa tego wyboru zaczynam czytać, a Pusia zaczyna rysować.

Cudny raj, drzewa, kwiaty, przyroda, pierwsi ludzie ....

STOP ! Zatrzymaj się, oni byli przecież nadzy. Jak ty zamierzasz to narysować w katechizmie ?

Pusia najwyraźniej nie widzi problemu :

- no jak ? Normalnie. Adamowi siusiaka itd. 

Dziecko jak widać niezmącone jeszcze poczuciem wstydu, niczym ci pierwsi ludzie .... dopóki nie spróbowali owocu

- No jak w katechizmie możesz narysować siusiaka ? - pruderyjnej matce wprost nie mieści się w głowie

- ... to może jakoś bokiem ich narysuję albo od tyłu ... ? - Pusia mierzy się jeszcze z tematem.


Tak więc autorytatywnie, ucinając wszelkie dyskusje na temat tego jak ująć modele, wręczam dziecku gumkę do mazania i zaczynam  czytać o jedną stronę dalej :

 Arka Noego !

środa, 14 listopada 2012

bla bla bla

Tak, wiem moi mili, w dobrym blogowym tonie jest odpisywać na komentarze trochę szybciej niż po dwóch tygodniach od ich pojawienia się.
Wiem, wiem i biję się w pierś ....
Ale ten czas a raczej ciągły jego brak ....

Nadmiar obowiązków, ciągły bieg i życie przeciekające gdzieś między tym wszystkim.
Życie wyciskam czasem jak cytrynę, do ostatniej kropli aby nie zmarnować żadnej chwili.
Tak aby upchnąć w tej dobie możliwe jak najwięcej i najefektywniej.

Ot choćby czytanie.
Nie mam czasu na czytanie książek, ale z biblioteki zawsze przynoszę całe naręcze, z którego po wstępnej selekcji zawsze coś wybiorę. Czytam zawsze tylko w drodze do pracy. Nieefektywny czas tępego patrzenia w przestrzeń zamieniam w to co lubię a na co nie mam czasu.
Potem 8 godzin w pracy, czasem w większej, czasem w mniejszej gonitwie ale w gruncie rzeczy całkiem przyjemnych 8 godzin.
Powrót do domu i the best from the best chwila dnia czyli rzucające się na szyję dzieciaki, wołające MAMA !
Fakt faktem, że już po dwóch sekundach od słowa mama pada kolejna, nieśmiertelna już kwestia : masz coś dla nas ? ... ale może nie rozwijajmy już tego wątku, żeby nie burzyć sielanki, którą zamierzam tu roztoczyć.
Późny obiad, czas z dziećmi, późny obiad jeszcze raz .... ale do zrobienia i zmęczenie tak powalające, że najchętniej zasypiałbym już o 21.

Patrząc z boku kierat, nuda i rutyna.

Ale dla mnie ta nuda i rutyna ma swój smaczek.

Lubię to swoje życie i nie zamieniłabym go na żadne inne.

Wiem, że ta cała moja afirmacja życia brzmi odrobinę sztucznie i nieprawdziwie.
Być może jest, ale myślę, że świat i życie może być takim jakim chcemy go widzieć.

Ot, taka moja mała socjotechnika, którą od lat z powodzeniem stosuję na sobie :)

Dobra, już koniec idę spać, bo zaczynam uderzać w sekciarskie tony :)

niedziela, 4 listopada 2012

Gdyby tak można było cofnąć czas ...

... dokładnie o tydzień, to w zeszłą sobotę nie zostałabym w samochodzie tylko poszła do tego zoologicznego i kupiła pokarm dla rybek.
A tak zniechęcona deszczową pogodą nie wychodziłam z auta i po pokarm dla rybek poszedł mąż.
No i właściwie nic się nie stało, żaden piorun nie uderzył, do żadnej tragedii nie doszło ale tam w tym zoologicznym między ptakami, rybkami a gryzoniami ziarno zostało zasiane.
Mój małżonek spojrzał na klatki z kanarkami i wróciły do niego wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to miał dwa, pięknie śpiewające kanarki.
Ziarno zostało zasiane. Wrócił z tym pokarmem i zaczął snuć opowieści o swoich kanarkach.
Dzieciom nie trzeba było zbyt długo opowiadać, od razu zapragnęły posiadać kanarka. Co tu dużo mówić ja sama nic nie wiedziałam o tych ptakach i dałam się ponieść tym sentymentalnym opowieściom.
Nieszczęśliwym trafem następnego dnia odbywała się u nas wystawa kanarków i ptaków egzotycznych, tak więc pojechaliśmy ....
... a wystawę opuściliśmy z żółtym kanarkiem ( jednym z wielu złotych medalistów tej wystawy :), klatką i wielką torbą pożywienia.
I na początku było cudownie. Zaglądaliśmy do niego ciągle zachwycając się urodą, kolorem i wdziękiem ptaszka. Następnego dnia omal  nie spóźniłam się do pracy wysłuchując długiego i różnorodnego koncertu.
W następnych dniach talent muzyczny naszego ptaszka już trochę spowszedniał i nie budził już większych emocji   ...
... do wczoraj, kiedy to jak to w sobotę chciałam sobie pospać przynajmniej do 8, ale nie dało się ! Kanarek śpiewał tak głośno, że już o 6 : 30 nie było mowy o spaniu !
Tak naprawdę budzi mnie już jego strojenie instrumentu ( przed koncertem zawsze wydaje dziwne pomruki, które są chyba czymś w rodzaju strojenia ) a musicie wiedzieć, że nie należę do ludzi mających lekki sen.
Dzisiaj było jeszcze gorzej, o podobnej jak zwykle godzinie zaczął swoje codzienne poranne koncerty, budząc całą rodzinę. Miałam ochotę rzucić w klatkę butem, Pusia wściekła jak nigdy pytała czy mamy klej, żeby skleić mu dziób, a potem uznała, że może lepiej będzie otworzyć mu okno : i niech sobie leci na te swoje wyspy Kanarzyjskie .

Zmierzając do sedna : kanarek to niezwykle utalentowany ptak. Śpiewa pięknie. Czuję się czasem jak w lesie :)
Niestety posiada dwie zasadnicze wady :
po pierwsze, strasznie brudzi. Należy do rodziny łuszczaków, tak więc jedząc łuszczy ziarenka i wyrzuca je poza klatkę !

Po drugie nie ma wyłącznika OFF/ON, którego używałabym na pewno w weekendy.

piątek, 2 listopada 2012

Trochę w konwencji



Wprawdzie zachodnie zapożyczenie helowinowe zupełnie do mnie nie przemawia ale co by przełamać blogową ciszę zamieszczam fotkę trochę w konwencji obecnego święta :



Uprzedzając pytania : nie, nie było u nas wczoraj tak ciepło jakby wskazywał na to strój Wiktora.
Zdjęcie jest z przed paru tygodni.
Wczoraj było wręcz przeciwnie. Nie pamiętam abym kiedykolwiek wymarzła się bardziej na cmentarzu.