wtorek, 5 marca 2013

Bezsenność w miejscowości znacznie mniejszej niż Seattle


Dopadła mnie dziś bezsenność.
Nie pierwszy raz zresztą.
A jako, że jestem niezwykle praktyczną istotą, nie znoszę marnowania czasu, którym jest niewątpliwie tępe wpatrywanie się w sufit w nadziei, że sen wreszcie nadejdzie.
Tak więc z reguły jeśli już dopada mnie ta przypadłość nie wpatruję się w ten sufit zbyt długo tylko przekuwam ją po prostu w dodatkowy  czas na 348 rzeczy na które normalnie nie miałabym czasu.
Oczywiście z tych 348 rzeczy muszę wybrać takie, które są bezszelestne, ciche i nie obudzą reszty domowników.
To znacznie okraja moją listę.
Pozostają mi więc rozrywki takie jak czytanie w drugim pokoju, tudzież komputer, długa kąpiel, zabiegi upiększające, maseczki, peelingi itepe itede.
Ostatnio nawet wpadłam na pomysł, że zafarbuję włosy. No i już był w ogródku, już witał się z gąską to jest. : już niosłam miseczkę, już miałam mieszać składnik A ze składnikiem B, kiedy to obudził się mój mąż, spojrzał na mnie wymownie, spytał co zamierzam robić, odpowiedziałam najnaturalniej w świecie że farbować włosy.
- Ciebie chyba Bóg opuścił ! usłyszałam w odpowiedzi.
... no i zaniechałam.
Gwoli ścisłości rzecz działa się o 3 w nocy.
Więc bezsenność tak i owszem można spożytkować bardzo praktycznie lecz należy tu wszakże zachować pewien umiar i zdrowy rozsądek.
Czyli odrzucić zajęcia typu nauka gry na perkusji a skierować się w stronę tych bardziej bezgłośnych.

Ot choćby pisanie posta blogowego, którego zaczęłam dziś pisać około 5 rano, a opublikuję już chyba w pracy bo jeśli zaraz stąd nie zniknę to naprawdę się dziś spóźnię, choć na poranne przygotowanie z racji bezsenności w miejscowości znacznie mniejszej niż Seattle miałam aż całe 4 godziny !
Miłego dnia :)